nym i razem trwożnym płomykiem. Postawiła na stole lampę i zaraz odeszła, ale myśmy już zeszli na grunt, że tak powiem, objektywny, którego potem Seweryna zdawała się trzymać umyślnie i uporczywie. Mówiliśmy o Idalce, małym Arturku, teatrze, książkach, graliśmy poosobno i na cztery ręce, przyczem ona była tak ożywioną, że aż małe rumieńce wybiły się na jej bielsze, niż kiedykolwiek, policzki, a ja tak usiłowałem ją zajmować, że czyniłem to gorączkowo. Wogóle, dla kogoś patrzącego ze strony, musieliśmy wyglądać na ludzi, którzy mają trochę gorączki; bo też i przenikała nas ta atmosfera dziwna, bolesna i razem rozkoszna, którą wytwarzają wzruszenia z wielką siłą wydzierające się na zewnątrz i z całej siły powściągane. Daremnie usiłowałem zapanować nad sytuacją, dokonać tego nie umiałem. Coś było w niej, a co dziwniejsza, że i we mnie samym, co przy każdem spojrzeniu wymowniejszem i słowie śmielszem zdawało się chwytać mię za ramiona, lub kłaść na piersi dłoń odporną i wołać: «nie pójdziesz dalej!» Spodem rozmowy nieustannej i ożywionej biegły mi w głowie myśli szydzące z jej niepojętej odporności i mego własnego niedołęztwa; na dnie wzruszeń miłosnych zapalał
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/369
Wygląd