Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo słała mu z góry co wieczór pasma słodkich melodij, a świeciła przed nim dniem i nocą choć jej nie znał.
Jakiem było to uczucie, które w nim dla niej istniało? jakie miało nazwanie w ludzkiej mowie? zkąd powstało? dokąd dążyło? Ani wiedział o tem, ani się o to pytał siebie, ani z tego co czuł sprawę chciał zdawać przed sobą. Byłto świt, błyskawica, przemknienie anioła po ciemnem jego niebie, pasmo promieni przerzynające jego mglistą drogę.
Dobrze mu było, pierwszy raz dobrze oddawna; nie chciał się budzić, nie pytał o nic.
Pewnego dnia grać zaczął, i znowu usłyszał obok siebie śpiewające dobre dawne anioły swoje. Grał i tworzył, a z tonów wychodzących mu z pod ręki upleciona, wyłaniała się przed nim coraz wyraźniej postać nieznanej dziewicy. I ujrzał naprzód kibić wysmukłą, gibką, niby dzika wśród gaju brzezina; potem słodkie lica zajaśniało jak lilji śnieżnej kielich; płowe włosy rozpromieniły się nad czołem z marmuru, i drobne białe ręce przycisnęły pierś falującą. I całe to cudowne zjawisko uniosło się przed nim w powietrzu oblane powodzią muzyki, chyląc się i pływając w tonach niby sennie rozmarzone. Nagle — z pod dłoni jego wypłynęły akordy dziwnej treści; była w nim boleść, szczęście, modlitwa, i żal bez granic. Zjawisko promienne zadrżało — pochyliło się, rozplotły się i wyciągnęły drobne ręce, a słodkie różane usta szepnęły: Auguście!