Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta, spokojna jak dziewica; objął oczami płowe jej warkocze, puścił wzrok za falującym krańcem jej sukni — potem usiadł przed instrumentem, i grać zaczął.
Zaczął grać — i nagle posłyszał dawne anioły swoje śpiewające mu nad głową melodje cudowne. Powróciły! tworzył! znowu tworzył! natchnienie pierś mu przepełniło — był artystą, odrodził się!
Jak długo i co grał, sam nie wiedział; ale gdy ocknął się z zachwytu, poczuł dla tej nieznajomej prześlicznej dziewicy wdzięczność niezmierną za to, że słodką postacią swą odpędziła odeń złe duchy i ogień który był zagasł, przywołała do serca.
I byłby upadł przed nią na kolana, jak przed świętą, i byłby ucałował skraj jej szaty!
Znowu widywał ją codziennie, ale zdaleka, na mgnienie oka zawsze. To mu starczyło.
W piersi wrzał mu wulkan cały niezużytych, tęsknotą długą i pragnieniem roznieconych uczuć, ale myśli miał czyste jak dziecko.
Gdy spostrzegał ją, zaledwie śmiał wzrokiem zawisnąć na jej wyniosłem, marzącem czole, albo spojrzeniem ogarnąć płową jej koronę z warkoczy. Nie wiedział nawet dobrze czy ona go spostrzegała — czuł tylko, że tak być musiało. Przeczuwał jej rumieniec gdy szła mimo niego, i sam bladł od przyśpieszonego ruchu krwi co mu do serca zbiegała.
Wiedział że imię jej Wanda, ale w myśli nazywał ją swoim „słowikiem podniebnym“ i „gwiazdą nieznaną“,