Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i z czarną kosą w splecionych u piersi rękach, z rajską słodyczą w ogromnych oczach, z uśmiechem zachwycenia, rozwierającym koralowe wargi, wyglądała jak zaczarowany w słodką postać dziewczęcia duch modlitwy i ekstazy. Od tej słuchaczki śpiewaczka wzrok oderwała i potoczyła nim dokoła. W księżycowem świetle ciemne, nieme, zasłuchane, stały na gankach domostw garstki postaci ludzkich, a pomiędzy plamami, które one rzucały na srebrzystą przestrzeń, światełka okien zdawały się naokół mrugać i prosić:
— Śpiewaj! Śpiewaj!
Śpiewała. Wstąpiło w nią to uczucie panowania nad duszami, które mistrzów słowa i dźwięku z dolin nieszczęścia wzbija na szczyty przedtem niedostępne. W kobiecie nieszczęśliwej obudziła się artystka i uderzyła w nutę odwagi i wytrwania. Geniusz sztuki porwał jej serce zranione i przypiął mu skrzydła niezłomne, które roztoczywszy wzbiła się nad swoje łzy i bóle, w srebrnem przestworzu, nad ciemnem mrowiskiem lecąc wysoko i rozlewając z wysoka pieśń pociechy, odwagi i siły.
W uliczce, podobnej do czarnej czeluści, pociecha — gość rzadki — uśmiechem wykwitła na drobnej twarzy dziecka, które niedawno ciężki wóz kartofli zrzuciło z pleców i teraz z plecami bolącemi, zziajane, bose, siedziało pod spró-