Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chniałym płotem z kromką czarnego chleba przy wybladłych ustach. Od kilku minut już nie jadło chleba, choć było głodne. Dziwiło się, nie wiedząc samo, czemu się dziwi. Tak jasno na świecie, ktościś tak głośno śpiewa, a wysoko nad dachami sąsiadów widać krzyż, błyszczący jak srebro. Malutki symbol ludzkości, który na chwilę zrzucił z bark swoje wielkie brzemię, przestał na chwilę także czuć, że plecy go bolały, chudem ramieniem wsparty o płot gnijący, z podniesioną twarzą, po której skórze bladej błądził promyk księżyca, uśmiechał się, patrząc w górę i — słuchając pieśni.

Artystka śpiewała...