Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ckiej poziomki wpadają do ust małych, co chwila wybuchających śmiechem. Bo na świecie błogo...
»Jaskółka frunęła za oknem; bocian zerwał się ze stodoły i leci nad dziedzińcem ku topolom, za któremi słońce czerwone ku ziemi przysiada. Mały Żużu, kasztanek, postawił łapki na kolanach pani swojej i patrzy jej w oczy, bo chce cukru; a ona, coraz odwróci się od poziomek i patrzy w oczy babuni, bo nie wie sama co jest słodsze: poziomki osypane białym pyłem, czy źrenice, patrzące z pod powiek zżółkłych? i co więcej miękkie: poziomka, rozpływająca się na podniebieniu, czy pomarszczona dłoń, głaszcząca jej włosy?«
Tak śpiewa woń poziomek, ale z pod powiek obrazy uchodzą i nikną Pokój biały, geranie u okna, wielki dziedziniec z półkolem topoli, bocian, Żużu, babunia... wszystko zniknęlo, i tylko, na chwilę jeszcze, — rzecz dziwna! — ostatni, sam jeden, pozostał na białej ścianie — ciemny krzyż.
Pora otworzyć oczy i powoli, powoli iść przez niwkę poziomkową. Kwitną i jednocześnie rodzą owoce. Krzewiny, osypane białymi kwiatkami, jednocześnie pobłyskują czerwienią jagód, wśród liści wyciętych w trzy klapy ząbkowane i gdzieniegdzie tak prawie czerwonych, jak jagody.
Ale ziemia nie na to istnieje, aby tylko same