Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ciemna, przemokła, nieruchomie u drzwi stojąca postać głośniej nieco, choć bardzo nieśmiało, przemówiła:
— Kiedy można mnie tu zostać, to dobrze, a kiedy nie, to zaraz pójdę sobie...
— Ot, durna! — zaśmiał się teraz na całe gardło. — Rozdziewajsia chuczej, chuczej rozdziewajsia, a to jeszcze zachwarajesz od tej mokrości.
Jak zwykle, gdy był wzruszonym, po chłopsku mówił, chustkę jej z głowy odwiązując, prawie zrywając. Ona, czy z zimna, czy z innej przyczyny, drżała tak, że aż zęby jej dzwoniły. Zcicha powiedziała, że paltota nie zdejmie, bo deszcz go po wierzchu tylko zmoczył, a bez niego będzie jej bardzo zimno i, nic już nie mówiąc, na tapczanie, okrytym pościelą Pawła, ze zwieszoną głową i rękoma na kolana opuszczonemi, usiadła. Włosy roztargane i rozplecione opuszczały się jej na czoło i plecy, a z pośród wilgotnej ich czarności wyglądała twarz drobna, żółta, zmartwiona, sterana, z cieniem długich spuszczonych rzęs na drgających i chudych policzkach. Paweł ze zwieszonemi ramionami i silnie splecionemi rękoma stał przed nią i, jak w tęczę, w nią patrzał.
— Taki powróciła... — mówił — taki znów z czartouskich pazurów wyrwała się... taki poznała, gdzie jej dobro i wybawienie... Oj, mojaż ty biedna, mojaż ty nieszczęśliwa!...
Nagle odwrócił się i do pieca poszedł.
— Ogień zaraz rozpalę. Krupniku gorącego dam, albo i herbaty zgotuję... Zaraz i rozgrzejesz się, i lepiej tobie stanie...
Piec znajdował się blisko drzwi i, gdy Paweł ku niemu postąpił, Franka przestraszonym wzrokiem za nim rzuciła i zcicha krzyknęła:
— Oj!
Niespokojnie obejrzał się na nią.
— A co? Pewno chora? Pewno we środku boli? Niemało widać wszelakiej biedy zniosła i w takie zimno przyjechała. Poczekaj! minutkę poczekaj! Zaraz ogień będzie, i wszystko będzie...
Rękę do włosów z zakłopotaniem podniósł.
— Trzasek niema... Kab ich... w sieniach zostawił... poczekaj, minutkę poczekaj!
Ręką drzwi dotykał, gdy Franka daleko głośniej, niż wprzódy, prawie przeraźliwie krzyknęła:
— Oj! nie idź tam... nie idź...