Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z przestrachem na nią spojrzał.
— Czemu? — zapytał.
Ona, nie ruszając się z miejsca, trzęsła się teraz, jak w febrze i, ręce łamiąc, nieprzytomnie mówiła:
— Oj, co ja zrobię? co ja zrobię? co z tego będzie? Kiedy pociemku pójdziesz, to nastąpisz i zadusisz, a kiedy ze światłem pójdziesz... to zobaczysz i mnie zaraz wypędzisz... Co mnie tu nieszczęśliwej robić? Co z tego będzie? O, Jezu! O, Panno Marjo Przenajświętsza, ratujcie mnie nieszczęśliwą!
Przerażony, z ręką na klamce drzwi, pytać zaczął:
— Z czego co będzie? Na kogo ja tam nastąpię? Kto tam taki w sieniach?
Obu rękoma twarz zakryła i ze spazmatycznym płaczem wyrzuciła głośno wyraz:
— Dziecko!
Przez parę minut, jak skamieniały, jak do miejsca przykuty, z pochyloną twarzą i grubemi fałdami na czole, przy drzwiach stał, aż zwolna ku stołowi postąpił, lampkę wziął i również powoli do sieni z nią wyszedł.
Po chwili z czemś, w grube i wilgotne łachmany owiniętem, o żadnej wyraźnej formy nie mającem, wrócił i, milcząc, zawinięcie to na pościeli obok Franki położył.
Ona każdy ruch jego ścigała przestraszonym, nieprzytomnym wzrokiem swoich czarnych, palących się oczu; on, nie patrząc na nią, zniżonym głosem zapytał:
— Czemuż odrazu do izby nie wniosła, a jak to szczenię w zimnie na ziemi porzuciła?
Kurczowo ręce ściskając, odszepnęła:
— Bałam się...
Do pieca odszedł i ogień rozniecać zaczął. Czynił to bez uprzedniego pośpiechu, bez tej łuny gwałtownej radości, która przedtem twarz mu oblewała. Owszem, czoło w dwie grube fałdy ściągnięte i usta silnie zwarte nadawały mu pozór posępny i surowy.
Garnek z krupnikiem do ognia przystawił, w małym imbryku herbatę zgotował i bochen chleba razem z dużym nożem na stole położył.
— Chodź jeść!
Od kwadransa było to pierwsze słowo, które wymówił, a wymawiał je, nie patrząc na Frankę.
Ona, jak odrętwiała, jak skamieniała, żadnego poruszenia