Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego widzialny. Siedział na kępach mchu, wsparty o pień drzewa zrąbanego, pośród trzmielin, zaróżowionych przez jesień, paproci rdzawych i jałowców, które usychając, nabierały barwy krwistej. Za nim stały sosny ciemne i gdzieniegdzie brzozy, całe w złocie; przed nim, po obu stronach drogi polnej jeżyły się łodygi roślin bez kwiatów, często i bez liści, ale obwieszone nasionami różnych kształtów i wielkości. A pola zorane, albo zasłane ścierniskiem żółtem, okryte zmarszczkami zagonów, falowały po wypukłościach gruntu, hen, precz, aż pod skraje niebios, usianych obłokami, nabrzmiałymi ogniem różnobarwnym.
Zorza wieczorna stała na zachodzie, jak ściana krwawa, ze szczytem rozpływającym się w złocistość. Jej blaski rumiane i złotawe kładły się na polach i szły powietrzem nad polami, nad laskami, rozrzuconymi po wzgórzach nad dworem Zapolańskim, który ze swymi drzewami i kominami wyglądał, jak obrazek sielski, wymalowany na tle złotoróżowem.
Naprzeciw, w stronie wschodu, omglonej i liliowej, wieś chłopska długa, szara, wywijała ku górze kilka wstęg dymu.
Był w tym obrazie spokój wieczoru i smutek jesieni; była też rzadka piękność rzeczy prostych i wspaniałych. Zenon patrzał długo na ziemię i niebo, tak zatapiając w nich zmysły, zarówno jak duszę, że zdawało mu się, iż niemi oddycha, i nawzajem, jest przez nie wchłanianym.

Uczuł się jednym z atomów[1], składających

  1. Najdrobniejszych cząsteczek, z których składają się ciała.