Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Babunia.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o podłogę ze śmiesznym odgłosem: klap! klap! Jest w tym odgłosie smutny komizm rzeczy zaniedbanych i zniszczonych. Ale wkrótce miesza się z nim szept przy biurku:
— Mamo! mamo!
Co się stało? Zygmuś przemówił do niej! Od lat wielu nie zdarza się to prawie nigdy. Dawniej próbowała o tej porze zbliżać się do pracującego, pogłaskać go po włosach, przypomnieć potrzebę spoczynku. Ale spostrzegła, że mu przeszkadza, że pocałunek ręki, którym odpłaca jej nieśmiałą czułość, jest roztargniony lub zniecierpliwiony: więc nabrała przyzwyczajenia przesuwać się za jego plecami, z cichością cienia. Teraz on sam ją zawołał. Zdziwiona, zbliżyła się natychmiast.
— A co, Zygmusiu?
Prostując grzbiet stężały od pochylenia i patrząc na nią zpod powiek znużonych, powiedział, że miał potrzebę zajrzeć dziś na strych, dawno niezwiedzany przez nikogo, i niespodziewanie znalazł tam w kącie najciemniejszym zegar, o którym wszyscy zapomnieli.
— Ten zegar z kurantami, co to, — pamięta mama? — stał w pokoju ojca.
Aż ręce splotła u piersi, tak zdziwiła się i ucieszyła.
— Mój Zygmusiu! Zegar z kurantami! Ależ pamiętam! jakże mogłabym nie pamiętać! Na strychu, w ciemnym kącie... ot, mój Boże! a dawniej... Nie śmiałam nigdy zapytać się o niego. Aż się znalazł! Czy został tam, Zygmusiu, w ciemnym ką-