Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Babunia.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i gorliwe, aby nie robić nikomu ambarasu. Oczy zgasły, plecy się przygarbiły: miała odejść. Ale Adelka, idąc przed pokój, jak wiatr zaszeleściła suknią. Jest-że sens wkładać suknie jedwabne do czuwania nad choremi dziećmi! Splotła ręce jak do modlitwy:
— Moja Julciu, może pozwolisz, abym tę jednę noc przesiedziała przy nich...
Tu jednak wtrącała się już Adelka:
— Rozchoruje się pani od niespania i zrobi w domu drugą jeszcze biedę!
A synowa dodała:
— Trzeba, moja mamo, o wieku swoim pamiętać!
Niechże ją Bóg broni, aby miała domowi temu robić biedę jakąkolwiek! O wieku swoim też pamięta. Ma się rozumieć! Jakże mogłaby choć na chwilę zapomnieć o tem, o czem wszystko co chwila jej przypomina?
Odeszła. Tylko co biegła do łóżka chorego wnuka tak lekko, jakby miała lat dwadzieścia, a teraz, gdy przechodzi przez pokój syna, wciąż nad biurkiem pochylonego, stopy jej zaledwie wloką się po ziemi, ból krzyża dolega i głowa smutna, ciężka, o tem tylko myśli, jak zdoła przebyć tę noc nieskończoną, zdala od chorych kociąt, zwłaszcza od Tadzia. Nie wiedzieć, jak mu jest i co się z nim dzieje, — to męczarnia. Wie, że noc głucha przejdzie jej w bezsenności, napełnionej trwogą: więc kibić wątła pochyla się, przygarbia, przybiera pozór starości niedołężnej. Przytem obuwie, płytkie i znoszone, co chwila uderza