Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Babunia.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie? Czy będę mogła jutro pójść na strych, do tego kąta... zobaczyć?
Mówiła o zegarze, jak o człowieku, wargami drżącemi.
— Myślałem, że widok tego grata sprawi mamie przyjemność, więc sam, ze stróżem, zaniosłem go do pokoju mamy. Stoi tam przy ścianie. Klucz do nakręcania na szafce. Zardzewiał trochę.
Zapragnęła podziękować, głowę syna, który pomyślał o sprawieniu jej przyjemności, ramieniem ogarnąć; ale ta głowa była już pochylona nad arkuszem papieru, a ręka zatapiała pióro w kałamarzu.
— Tak późno, Zygmusiu... zdrowie stracisz — szepnęła.
Pisząc już i nie podnosząc oczu, odpowiedział:
— Cóż robić, moja mamo? Tak trzeba!
Oddaliła się, myśląc: to prawda! tak trzeba! Uczciwy jest, ma obowiązki ciężkie, czyni im zadość wytrwale, twardo. Tylko w potrzebach ciężkich i w pracy twardej serce jego ociężało i stwardniało. Nie zanikło przecież. Pamiętał stary zegar, na widok jego pomyślał o matce. Miał serce, tylko na rozczulanie się czasu nie miał. Życie jest takiem: przyciska serca głazami ciężkiemi, aż skurczą się, a czasem i skruszą. Szkoda serc, bo są to jedyne niefałszywe brylanty świata. Cóż, kiedy tak trzeba!
Znowu raźnie, lekko wstępowała na ciemne wschodki. Pilno jej było powitać przyjaciela starego, świadka czasów przeminionych, który posia-