bym im z chęcią choć połowę tego, co do mnie należy, oddała i darowała. Ale przy tych kłamliwych czułościach i pieszczotach, to samą tylko mękę czuję i okrutne żądanie oddalenia się od nich i — od ludzi.
— Czemuż zaraz i od ludzi? Mruk i jego familia, to przecież nie wszyscy ludzie! — z niezadowoleniem upomniał wnuczkę pan Cyryak.
A ona ze smutkiem, ale też i z uporem niejakim odpowiedziała:
— Ja do ludzi, oprócz babuni i ciebie, dziaduńku, nijakiej dufności nie mam, ani w kompaniach ich i rozmowach nijakiej uciechy nie znajduję. W swojej własnej chacie zamieszkać pragnę, osobnej, wśród cichego pola, pod okiem Boga tylko stojącej...
Znowu płakać zaczęła, co widząc pan Cyryak, brwi jak dwa gęste krzaki nad oczyma najeżył, a głowę jej w obie ręce wziąwszy, do szorstkiej kapoty miękko ją przytulił, mówiąc i przyrzekając, że wszystko, o co prosiła, spełni, z Mrukiem rozmówi się i do oddania jej ziemi poojcowskiej po woli czy po niewoli go nakłoni. Tylko, na co jej domek nowy budować? Niechaj go Mruk dla siebie zbuduje, a z tego, który prawem dziedzictwem jej jest, ustąpi. Ale Naścia, płakać przestając, zaprzeczająco głową potrząsać zaczęła.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/070
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.