Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a wśród ciszy tej ozwał się po niejakim czasie, oburkliwy i popędliwy, gruby głos Mruka.
— To i co, że dziecko ostało? Dlatego właśnie, że ostało, ja z tej chaty nie wyjdę i od naruszenia, albo zniszczenia wszelkiego dobra sieroty strzedz będę. Opiekunem jej i sumienie i prawo mi być nakazuje.
— A ja — najcieńszym głosem swym wykrzyknął Piszczałka — ja, najstarszy z braci! Właśnie, że nie pan Waleryan, ale ja pojadę do miasta, udam się do sądu i opiekuństwo nad małoletnią przyznać sobie rozkażę!
— Rozkaże! Pan Dominik jest tedy tak zuchwały i w rozum swój dufający, że samym nawet sądom rozkazy wydawać zamierza! Właśnie, że nie pan Dominik, ale ja, Waleryan, któremu każdy człowiek na umyśle przytomny pierwszeństwo w rozsądku przyznać musi, pana Dominika, zwykle we wszystkiem ospałego, uprzedzę, do miasta pojadę i przed sądem całą sprawę wyłożywszy...
Tu znowu do rozprawy wmieszały się kobiety.
— Na co sądy? Przed sądami sprawiedliwość nie jeden raz przegrywa! Niechaj sam Pan Bóg przez niewinne usteczka dziecinne przemówi. Postawić dziecko naprzeciwko dwóch stryjów, i na którego palcem wskaże, ten niech