Strona:PL Edgar Wallace - Tajemnicza kula.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy przybyła, nie mogła złapać tchu.
Liczne okna budynku błyszczały przez mgłę. Łatwo było jej obserwować, nie będąc widzianą, ale równie łatwo było Leamingtonowi, przejść tuż koło niej tak, by o tem nie wiedziała. Gdybyż tylko dokładnie wiedziała, które były okna Louby! przynajmniej mogłaby wpoić w nie swe oczy i patrzeć, czy ktoś w tę stronę nie idzie!
Teraz, gdy stała w miejscu, zdała sobie sprawę z daremności tej obecności i nieprawdopodobieństwa z tak dziwnego zbiegu okoliczności, by mogła go przyłapać i uprzytomnić. A było to także zarówno za wcześnie, jak i zapóźno na to, by Louba był w domu. Jeśli Frank ma przyjść, to napewno przybędzie w nocy, długo po powrocie Louby z jego wieczornych rozrywek.
Jednak nie mogła się oderwać.
Ilekroć zabrzmiały kroki, udawała, że tylko przechodzi koło domu, ale wciąż powracała do miejsca, skąd zdawało się jej, że może obserwować okna Louby.
Zgniotła okrzyk, gdy jakaś ręka spoczęła na jej ramieniu.
— O! — kto to? — wyszeptała drżąc i odetchnęła lżej, gdy zobaczyła, że nie jest to policjant.
— Musi pani być zimno — czeka pani już długo — rzekł łagodny głos i ujrzała, że jest to mały człowiek o delikatnej, miłej twarzy.
— Skąd pan wie?
— Bo ja także czekam — odrzekł.
— Czeka pan? Na co?
— Poprostu, by zobaczyć, co się dzieje. Pani śledzi okna Louby, prawda?
— Jakto — nie... ja nic nie śledzę... Ja tylko... przechodzę tędy — rzekła i odeszła, a mózg jej wirował w zamieszaniu.