Strona:PL Edgar Wallace - Tajemnicza kula.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Louba chwycił go za ramię i pociągnął do światła tak, że twarz była w pełnym blasku.
— Masz to, czego szukałeś — warknął — dlatego taki pan odważny i w tak dobrym humorze!
— Jeśli mam, to i tak pan tego nigdy nie znajdzie! — zaśmiał się da Costa.
Louba potrząsnął nim.
— Mów pan, co ukradłeś! Powiedz!
— Puść!
Nastąpiła szarpanina. Da Costa oswobodził się i dyszał z oczyma i policzkami nabiegłemi krwią.
— Zrób to znów, Louba — wykrztusił z za ostrych, białych zębów — a ja uporam się z tobą w końcu ostatecznie!
— Oddasz, coś wziął?
— Oddasz mi to, co mi zabrałeś? nie raz jeden w tych minionych latach! — zawołał da Costa i nagle uśmiechnął się. — Tak, oddasz!
Louba spojrzał nań posępnie i oczy jego zwężyły się tak,, że stały się szparkami.
— Nie opuścisz tego pokoju, póki nie oddasz tego, coś ukradł — rzekł.
— Dobrze — jeśli znajdziesz to, kochany Louba — przytakiwał da Costa wesoło. — Chodź, nie bój się i przeszukaj mnie!
Uśmiechając się podniósł ręce odkrywając zapraszająco swe kieszenie.
Podejrzliwie, po chwili niezdecydowania, Louba przeglądnął jego kieszenie, a da Costa rozkoszował się jego rozczarowaniem. Spojrzał na jego nogi.
— O, oczywiście — rzekł da Costa — zaglądnij do moich trzewików — to nie trudno. — Są to właściwie pantofle — a może tam być ładny zwój banknotów — prawda? może być?
Zrzucił pantofle.