Strona:PL Edgar Wallace - Tajemnicza kula.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chciałem tylko przeczekać, póki się pan nie położy.
— A potem? — zapytał Louba tonem, który wywołał śmiech da Costy.
— Nie bój się pan — nie przyszedłem tu, by pana zamordować — rzekł.
— Rozumiem! tylko po to, by mnie okraść!
— Nie. Po to, by otworzyć okno i pójść sobie do domu. Bo widzi pan — wszedł Miller i zamknął, zanim mogłem wyjść — a potem wszedł pan. Wobec tego, że tak lubię pańskie towarzystwo, więc czekałem, póki nie pójdzie pan do łóżka.
— Kradzieży dokonuje pan, gdy mnie niema! Tak! Mogę sobie wyobrazić, że nie jest pan złodziejem zbyt odważnym.
Da Costa podszedł do niego grożąco.
— O jeden raz za często! — ostrzegł. — Drogo pana będą kosztować te kpiny!
— Nigdy nie będę miał do zapłacenia więcej, aniżeli stać mnie na to. Gdy przyłapałem pana myszkującego koło okna przed tygodniem, zaprzeczył pan, że miał pan zamiar tu wtargnąć... Wdychiwał pan poprostu świeże powietrze!
— Nie miałem też żadnego zamiaru wejść. Wchodzę wtedy, gdy okno jest otwarte, a pana niema — odrzekł da Costa obelżywie.
— A więc wchodzi pan? Udawał pan, że odjeżdża pan, że zamyka mieszkanie — tak mi odpowiedział pan wtedy, by mnie oszukać i odwrócić moją uwagę.
Da Costa wzruszył ramionami.
— Interesuje mnie coś w pokojach pańskich, a pan mi przeszkadza tylko tem tropieniem mnie, jak podejrzliwy pies! — rzekł.