Strona:PL Edgar Wallace - Tajemnicza kula.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdzie idziemy? — zapytała.
— Na wybrzeże nad kanałem. Tam policjanci szukają, więc nie masz się czego bać — dodał, a to jego przerzucanie się od możliwego detektywa do pewnego policjanta uderzyło ją.
Zatrzymała się znów.
— Pewna jestem, że ktoś idzie za nami. Słyszałam bryzg wody.
— Chodź tu — ze ścieżki — szepnął.
Doszli do żelaznych szyn podkładu, które tworzyły granicę przejścia nad kanałem. Nic nie słyszał. Wpadła mu pewna myśl.
— Próbujesz mnie przestraszyć — syknął. — Chcesz, bym uwierzył, że ktoś idzie za nami!
Szarpnął ją za ramię i stoczyli się nadół po pochyłości. W miejscu, gdzie stały posterunki ze względu na taką mgłę, zatrzymał się. Usłyszał skradające się kroki.
— Czekaj tu — rzekł i wrócił kilka kroków.
Szmer ustał, gdy zatrzymał się.
— Prawdopodobnie jest to plusk wody uderzającej o łodzie — rzekł wracając. — Chodź tędy.
Przeszli koło posterunków i przywarli do muru na lewo. Nie miał zamiaru dzielić jej losu.
— Kanał jest tutaj — rzekła nagle i głos jej drżał. — Czuję zimno. Czy nie dość daleko doszliśmy już?
— Tak, jest tutaj — odrzekł. — Chodźmy...
— Dalej nie pójdę. — Oparła się o mur, zrozumiawszy teraz, poco ją tu przyprowadził.
Ręka jego zgniotła krzyk w jej gardle.
— Zawsze chciałaś umrzeć — rzekł brutalnie i chrypliwie. — Zawsze mówiłaś, że pragnęłabyś już nie żyć — i teraz tak się stanie. Znajdą cię i twoje zeznanie. Słyszysz? A ja powrócę do Buka i znajdę sobie inną dziewczynę!