Strona:PL Edgar Wallace - Tajemnicza kula.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zasłony w oknach da Costy były skrupulatnie zasunięte. Okien nie można było otworzyć. Przyciskając twarz do szyby jednego z okien i spojrzawszy ku górze pomocnik oświadczył, że rygiel ubezpiecza okno.
— Pójdziemy na górę — rzekł Trainor — zdaje mi się że potrafię otworzyć ten zamek.
Zeszli na piętro niżej i przeszli tamtędy. Gdy wychodzili z drzwi, usłyszeli głos liftboya z góry.
— Sir! Czy szuka pan kogoś?
Na to zabrzmiały lekkie kroki i gdy Trainor stanął na schodach, Weldrake wpadł mu wprost w ramiona.
Skoczył na bok i zbiegłby na łeb na szyję, gdyby Trainor nie przytrzymał go silnie.
— Niech pan się tak nie śpieszy — rzekł. — Chcielibyśmy powiedzieć panu dobry wieczór.
— Ale ja naprawdę śpieszę się — oświadczył mały człowiek.
— Przykro mi, że muszę zatrzymać pana... mr. da Costa... — Nazwisko to wymówił jednak niepewnie.
Trudno było uwierzyć, że ten człowiek był da Costą.
— Pan omylił się — rzekł Weldrake. — Zapewniam pana, że nie nazywam się da Costa. Proszę mnie nie zatrzymywać. Ja — ja się śpieszę na pociąg.
Winda zatrzymała się.
— Kto to taki? — zapytał Trainor chłopca.
— Nie wiem, sir. Wołałem za nim, ponieważ widziałem kilka razy, jak szedł tam — nigdy nie używa windy i zawsze pędzi tak szybko — wydawało mi się to nieco dziwne.
— To nie jest mr. da Costa?
— O, nie! Tamten jest wielki, z wąsem, z czarnemi oczyma, czerwony na twarzy.
— Czy widziałeś kiedy z nim tego pana?
— Nie. Nigdy przedtem nic o nim nie wiedziałem, z wyjątkiem tych kilku ostatnich dni.