Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nik uliczny, biegnący, gdzieś wdał. Siedział na zwykłej, ogrodowej ławce; przed nim wznosiła się wysoka, kamienna barjera. Poprostu znajdował się nad brzegiem Tamizy, a przed“ nim stał policjant, usiłując go zbudzić.
„Proszę wstać, sir — przecież pan wie, że tu spać nie wolno“.
Zerwał się na równe nogi i spostrzegł, że był ubrany w. nieswoje futro.
„Skąd ja się tu wziąłem“? zapytał ogłupiałym głosem.
Policjant zaśmiał się wesoło.
„I ja sam nie wiem. Mogę jednak przysiąc, że przed dziesięciu minutami nie było tu pana“.
Bartholomew sięgnął ręką do kieszeni, w której znalazł trochę pieniędzy.
„Proszę mi zawołać taksówkę“, rzekł spokojnie już.
Po kilku minutach taksówka zajechała na bulwar.
Rozstał się z policjantem, zupełnie zadowolonym z rezultatu porannej pracy i pojechał do swego mieszkania.
W jakiż to oryginalny sposób znalazł się na bulwarach?
Pamiętał dokładnie Czterech Sprawiedliwych, Pamiętał nagłe ciemności w pokoju i to, jak począł zapadać się gdzieś wdół... Prawdopodobnie stracił Przytomność i nie zdawał sobie z niczego sprawy. Jak przez mgłę widział kogoś, pochylonego nad sobą, który kazał mu głęboko oddychać i wlewał w usta jakiś słodki płyn... To było wszystko...