Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zastanawiając się nad dziwnem spotkaniem, „musi być Francuzem, albo Słowianinem. Kimże, u djabła, może być“?
Rozpoczęli banalną jakąś rozmowę, a gdy zegar wybił północ, nieznajomy młodzieniec podniósł się z krzesła z przeraźliwem ziewaniem.
„W którą stronę pan idzie“? zapytał uprzejmie.
Nie mając żadnych określonych planów, Bartholomew chętnie przystał na propozycję młodzieńca odbycia krótkiego spaceru i w dziesięć minut potem opuścili obydwaj klubową salę. Rozmawiając przyjaźnie, skierowali się w stronę Piccadilly. Gdy znaleźli się na placu Berkeley, nieznajomy młodzieniec przystanął.
„Przykro mi, że zaciągnąłem pana w zupełnie odwrotnym kierunku“, rzekł.
„Ależ, absolutnie“, odpowiedział Bartholomew z niezwykłą u niego uprzejmością.
Rozstali się i kapitan wolnym krokiem począł wracać temi samemi ulicami. Na rogu Half Moonstreet dostrzegł stojący tuż przy chodniku samochód. Gdy podszedł do tego miejsca, jakiś wysoki mężczyzna, którego w pierwszej chwili wzdął za szofera, zbliżył się doń.
„Czy kapitan Bartholomew“? zapytał z szacunkiem.
„Tak się nazywam“, odparł tamten ze zdziwieniem.
„Mój pan pragnie wiedzieć, jaka jest pańska decyzja“.
„Jaka decyzja“...?