Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Gdzie są te papiery4“? zawołał.
„Na stole“, odpowiedziano mu szeptem prawie.
Nie namyślając się dłużej, wbiegł Bartholomew w kilku susach na schody. Po chwili znalazł się w sali obrad, gdzie słychać było dalej wyraźne cykanie mechanicznego zegara. Rzucił szybkie spojrzenie na stół, potem na podłogę i po chwili był już znowu na ulicy.
Czekał nań tylko Francois, tamci już odeszli. „Papiery, papiery“, zawołał Francuz.
„Zniknęły“, wycedził Bartholomew przez zęby.

W tym samym budynku, gdzie odbywało się zebranie Naczelnego Komitetu o piętro wyżej toczyła się następująca rozmowa:
„Manfred“, rzekł Poiccart, „czy przyjaciel nasz będzie nam potrzebny4“?
„Masz na myśli Mr. Jessena?“ uśmiechnął się Manfred.
Poiccart skinął potakująco głową.
„Mam wrażenie, że tak“, rzekł Manfred ze spokojem, „nie jestem bowiem pewny, czy ten djabelski zegar będzie wystarczającym postrachem dla zebranych. Ale otoż i Leon“.
Do pokoju wszedł Gonsalez, zdejmując leniwie płaszcz.
Zauważyli, że rękaw u płaszcza Gonsaleza był podarty. Prawą rękę miał owiniętą skórkową rękawiczką.
„Szkło“, wyjaśnił Gonsalez lakonicznie, „nie mogłem się z niem uporać“.
„I cóż“? zapytał Manfred.