Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stark ociężały zazwyczaj, podbiegł teraz szybko na powitanie.
„Madonna“, szepnął, całując ją w rękę.
Ubrana była wytwornie, w długi płaszcz, który uwydatniał doskonale zręczne jej kształty i w mały futrzany toczek na pięknej główce. Dłoń, obciągniętą w skórkową rękawiczkę, wyciągnęła do Bartholomewa. Umiejący się doskonale znaleźć w towarzystwie kobiet, Bartholomew przez dłuższy czas trzymał jej rączkę w swej dłoni, spoglądając wymownie w jej oczy, co jeszcze bardziej zniecierpliwiło Starka.
„Towarzysze“, rzekł po chwili Bartholomew. „omówimy tę sprawę z naszą Mary. Przecież tu idzie o Czterech Sprawiedliwych....“.
Dostrzegł, że zadrżała.
„Czterech Sprawiedliwych?“ powtórzyła. „Więc oni i do was również pisali?“
Stark uderzył silnie pięścią w stół.
„To znaczy, że i ty, Mary, otrzymałaś list z pogróżkami“.
„Tak“, odparła, a głos jej stał się dziwnie charczący w tej chwili; „grożą mi“.
Odpięła futro u szyi, jakgdyby nagle zabrakło jej oddechu. Potok słów, cisnący się na usta Starka, pohamowało jedno jej spojrzenie.
„Nie śmierci się boję“, wyszeptała wolno, „bo przecież nie wiem właściwie, co to jest lęk“.
Bartholomew, przejęty tragicznym jej głosem, umilkł również. Po chwili dopiero zdobył się na uśmiech.
„Z takimi ludźmi, jak my, nawet Czterej Spra-