Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sześciu policjantów, z przemocy których jakoś się wydostałem.“
Jessen spoglądał na mówiącego z pogardliwem zaciekawieniem.
„Jest to najlepszym dowodem, że owi policjanci byli strasznymi niedołęgami“.
„Absolutnie“! Oburzony mówca podniósł się z miejsca.
Z całej rozmowy Charles wywnioskował, że miał do czynienia z najgorszemi mętami społeczeństwa. „Wątpię, czy pokona mnie nawet dziesięciu policjantów,“ wtrącił znów, dumny ze swej siły, członek Bractwa.
Jessen zręcznym ruchem ujął dłoń tamtego.
„No, spróbujmy,“ zawołał.
Członek Bractwa, po kilku zręcznych chwytach, uwolnił się z kleszczowego uścisku Jessena, lecz ten uwięził już drugą jego rękę.
„No, spróbujmy,“ powtórzył, lecz przeciwnik był bezsilny i wreszcie po chwili Jessen wypuścił go ze swoich objęć.
„No, i jakże było?“ zapytał drwiąco.
Wesoły śmiech zebranych nie zmieszał absolutnie śmiałka.
„To zupełnie coś innego,“ zaczął objaśniać bez rumieńca na twarzy; „takich zręcznych chwytów He zna nasza policja.“
Jessen przysunął swe krzesło bliżej komina. Zapadła chwilowa cisza, w ciągu której wszystkie oczy skierowały się w stronę Jessena, co, oczywiście, nie uszło uwagi Charlesa. Jessen począł mówić wolno