Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

hallu unosiła się woń palonej kawy. Wszystkie sprzęty pokryte były grubą warstwą kurzu, a tuż przy kominku na którym, płonął ogień, ustwione były półkolem krzesła, zajęte przez mężczyzn różnego wieku. Wszyscy oni pili. Wysoki jegomość o nabrzmiałej twarzy, którego, głos rozbrzmiewał donośnie aż na schodach, trzymał w podniesionej dłoni szklankę whisky i dowodził czegoś z zapałem. Tuż przy nim, sąsiad jego siwowłosy, wsłuchiwał się w słowa mówcy z pochyloną na piersi głową, wpatrzony w szklankę napełnioną do połowy jakimś bezbarwnym płynem.
Nikt nie powstał na powitanie przybyłych.
Otyły jegomość skinął Jessenowi dobrotliwie głową, a ktoś inny podsunął mu wolne krzesło.
„Mówiłem właśnie przed chwilą...“ odezwał się otyły mówca i spojrzał pytająco na Charlesa.
„Wszystko w porządku,“ rzekł, porozumiewawczo Jessen.
„Mówiłem właśnie przed chwilą tym chłopcom,“ ciągnął dalej otyły, „że mieszanie rozmaitych pojęć jest rzeczą niedozwoloną.“
Jessen nie odpowiedział ani słowa. Zkolei zabrał głos inny członek Bractwa, na którego palcach połyskiwały piękne pierścienie.
„Każdy człowiek powinien iść prostą drogą, nic zważając na żadne przeszkody.“
Szmer przeszedł po audytojum.
„Spójrzcie na mnie“! zawołał ktoś z obecnych“ „nigdy nie usiłowałem iść prosto i nawet niedawni znalazłem się w takiej opresji, że okrążyło mnie