Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

małego, wąskiego korytarzyka, który zaprowadził ich do mieszkania Poiccarda i Gonsaleza.
Leon owinął Manfreda grubym, futrzanym, płaszczem, gdy tymczasem Poiccard pośpiesznie przygotował samochód. Po chwili wszyscy trzej siedzieli już na miękkich poduszkach auta.
„Gotowe“, rzekł Poiccard i ruszyli z miejsca.
Obróciwszy się poza siebie, Leon widział jeszcze łunę palącego się domku kaźni.
„Żołnierzy wysłano w pogoń za nami“, rzekł, „nie wolno nam tracić ani chwili czasu, Poiccard“.
Wydostawszy się na szerszą drogę, Poiccard zdwoił szybkość maszyny, która pędziła teraz niby wicher. Co kilka minut dostrzegali zwisające ze słupów druty telefoniczne, na widok“ czego“ Leon uśmiechał się z zadowoleniem.
„Gdyby nie te przecięte druty, mielibyśmy mniejsze szanse ucieczki, bowiem telegraficznie zawiadomionoby wszystkie posterunki po drodze i niechybnieby nas ujęli“.
Mijając Colchester, otrzymali sygnał od posterunku policji, aby się zatrzymali, nie usłuchali jednak rozkazu, kierując się z niezwykłą szybkością na drogę do Clacton. Po drodze napotkali jadącą od miasta furmankę. Zatrzymali się i, gdy po chwili chcieli ruszyć, woźnica uśmiechnął się.
„Tędy panowie nie przejadą“, zawołał „tam jest druga droga o dwie mile stąd“.
„A dokąd jadą wasze konie?“, zapytał Leon.
„Zpowrotem do domu“, uśmiechnął się woźnica.
„Doskonale“, zawołał Leon, oglądając się poza siebie. Nikogo na drodze nie zauważył. Zaczekaw-