Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na jowjalnej twarzy dyrektora więzienia błąkał się uśmiech, gdy zwrócił się do zmieszanego kapelana:
„Przypuszczam, że i dla księdza nie jest już tajemnicą, dlaczego więzień nie chciał przyjąć ostatnich sakramentów?“
„Teraz rozumiem“, odparł duchowny z prostotą, „jestem z wyników niezwykle zadowolony“.

Manfred znalazł się jakgdyby w wąskiem pudełku i jakieś niewidzialne ręce zrywać poczęły krępujące go więzy. Klatka, w której się znalazł, przepełniona była dymem i więzień oddychał z trudnością.
„Tędy, za mną“, zawołał Poiccard, idąc na czele i wątłą, elektryczną lampką, oświetlając ściany ciemnego lochu. Gdy minęli żelazne wrota Leon zatrzymał się na chwilę i uważnie je za nimi zamknął.
Latarka Poiccarda przebijała z trudem ciemności tunelu, a w niektórych miejscach mężczyźni byli zmuszeni wspinać się po żelaznych drążkach i drabinkach gdzieś ku górze.
„Doskonale się udało“, rzekł Manfred w pewnej chwili. „Bractwo słusznie wierzących“ również nie próżnowało“, dodał.
Leon przytaknął skinieniem głowy.
„Czy słyszałeś ich zawodzącą orkiestrę w celi skazańców?“ zapytał.
Wspinając się po żelaznej drabince doszli do