Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szeć dokładnie każdy szmer na korytarzu. Każde otwarcie i zamknięcie żelaznej bramy odbijało się głuchem echem w duszy skazańca.
Jedyną rozrywką w samotni Manfreda były codzienne wizyty doktora, który okazał się człowiekiem niezwykle dowcipnym. W rozmowach z Manfredem doktór charakteryzował mu bardzo plastycznie typy wyższych urzędników więziennych i Manfred, nabrawszy do lekarza niezwykłego zaufania, zwierzył mu się z porozumienia swych towarzyszy z bractwem „Słusznie wierzących“.
„Ale dlaczego, do licha, daliście im tyle pieniędzy?“ — zapytał zdziwiony doktór.
„Poprostu dlatego, że głupich ludzi można jedynie oczarować wielką sumą“, brzmiała odpowiedź. „Ten Sweeney...“
„Jakim sposobem słyszał pan o Sweeney‘u?“ zapytał lekarz.
„O, każdy prawie słyszał o nich“, rzekł Manfred obojętnie. „Sweeney ma opinję międzynarodową; zresztą“, dodał z zupełnym spokojem, „wiem prawie o wszystkich“.
„A o mnie naprzykład?“ — zaśmiał się doktór.
„O panu?“ — uśmiechnął się Manfred. „Wiem wszystko od chwili opuszczenia przez pana Cliwton aż do dnia, gdy poślubił pan najmłodszą miss Arbuckle Chertsey“.
„Wielki Boże“, zadziwił się doktór.
„Czyż to tak dziwne“, uśmiechnął się znowu Manfred, „że przez dłuższy czas interesowałem się wyższymi urzędnikami więziennymi, będąc w Londynie?“