Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znowu w sali zaległa cisza, lecz cisza ta tchnęła dziwną boleścią. Dwaj obcy mężczyźni poruszyh się niespokojnie, jakgdyby coś w przemówieniu Damy z Gratzu przykre na nich wywarło wrażenie — Tymczasem ona ciągnęła dalej:
„Słyszeliśmy wszyscy i wiemy wszyscy o ludziach tych, którzy pisali do nas. Powiadają oni, że powinniśmy zaniechać naszych planów, że musimy zmienić metody nasze, a jeżeli nie uczynimy tego — ukarzą nas oni, ukarzą nas tak, jak my innych karzemy, będą zabijać tak, jak my zabijamy...“
Szmer głośny przeszedł po sali i zebrani poczęli spoglądać po sobie ze dziwieniem. Siła teroru widniała na bladej twarzy mówczyni i w połyskliwych jej oczach.
„Lecz my zwyciężymy...“
Podniesione głosy w korytarzu przerwały dalsze jej słowa. Wśród audytorjum padł, niby strzał rewolwerowy, okrzyk rozpaczy, który poruszył z miejsca wszystkich zebranych.
„Policja!“
Setki rąk sięgnęły automatycznie do kieszeni, lecz w tej samej chwili wysoka jakaś postać zjawiła się z podniesioną wgórę dłonią.
„Panowie! Nie lękajcie się. Niema powodu do alarmu; jestem detektywem Falmothem ze Scotland Yordu i nie mam nic przeciwko partji Stu czerwonych.“
Mały Piotr przybliżył się do detektywa.
„Kogo pan tu szuka? Czego pan chce?“ pytał bezładnie.