Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jej oczu zanurzało się, niby zimna stal w duszę każdego patrzącego na nią mężczyzny. Bywały chwile, kiedy wzrok jej tracił ten nieodstępny chłód i stawał się gorącym, jak płomień.... W takich to właśnie momentach Dama z Gratzu przeprowadzała najważniejsze kwestje i łamała opór najzaciętszych swych przeciwników.
I teraz wreszcie ukazała się na estradzie, przez którą przeszła lekkim, swobodnym krokiem i zatrzymała się dopiero przy stole, pokrytym czerwonem suknem. A gdy podninosła w górę rękę — martwa cisza zaległa salę. Cisza ta była tak przerażająca, że pierwsze słowa mówczyni dziwnie jakoś zadźwięczały i odbiły się głośnem echem po pustych korytarzach. Przez cały czas przemówienia nie gestykulowała zupełnie, a ręce trzymała skrzyżowane na piersiach. Słuchaczów emocjonował tylko jej głos, który zdawał się być jakmś nieziemskim śpiewem. A gdy mówić przestała, zerwał się na sali huragan oklasków. Dama z Gratzu widocznie nie skończyła swego przemówienia, bowiem po przeczekaniu głośnego entuzjazmu audytorjum, poczęła mówić znowu. Widocznie przedmiot, o którym mówiła najbardziej był bliski w tej chwili jej sercu, bo policzki, blade zazwyczaj, spłonęły krwawym rumieńcem, a oczy zalśniły niesamowitym blaskiem.
„...i teraz właśnie, gdy organizacja nasza stała się światową potęgą, gdy świat cały liczyć się z nami zaczął, przyszedł ktoś, kto wstrzymywać usiłuje wszelkie nasze poczynania. Czyż wolno terory zować nas, nas, którzy nie liczymy się nawet z władcami największych mocarstw?”