Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie rozumiesz słów moich, najdroższy? Wydałam cię policji dlatego — o, Boże, że cię kocham“.
Pochylił się znowu i wyciągnął ku niej obydwie dłonie, a ona przyczołgała się ku niemu na klęczkach.
„Mary, dziecino“, wymamrotał, patrząc z bólem na bladą jej twarzyczkę, „obydwoje — i ty i ja — zbyt silni jesteśmy, aby mówić o miłości. Musisz zapomnieć o tem, maleńka, niechaj to będzie zwykłem obudzeniem po przykrym śnie... Idź silna w nowe życie — w życie, w którem kwiaty kwitną, ptaki śpiewają i w którem znajdziesz zasłużony dla siebie odpoczynek“.
Jedyną jej myślą było teraz jego bezpieczeństwo.
„Oni są na dole“, wyszeptała. „Przyprowadziłam ich tu, byłam ich przewodnikiem.
Uśmiechnął się.
„Wiedziałem o tem“, rzekł.
Spojrzała nań ze zdziwieniem.
„Tyś wiedział“? wyjąkała złamanym głosem. „Tak — jak tylko weszłaś tutaj“, wskazał stos spalonych papierów na marmurowej tacy, „wiedziałem“.
Podszedł do otwartego okna. Uradowało go to, co zobaczył na dole.
Podszedł do niej i podniósł ją z klęczek. Chwiało się na nogach, lecz jego silne ramię podtrzymywało ją. Począł nasłuchiwać: uszu jego dobiegł zgrzyt otwieranych na dole drzwi.
„Nie powinnaś myśleć o mnie“, rzekł znowu.