Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wając zapłakaną twarz na jego piersi. Objął ją silnemi ramionami i dłonią gładził lśniące jej włosy.
„Jestem złą kobietą“, szlochała, „jestem złą, niedobrą kobietą“.
„Odrobinę spokoju“, prosił ze smutkiem; „nie należy określać naszej dobroci według czynów naszych, lecz według naszych zamiarów, które — niestety — nie zawsze odnoszą pomyślny skutek“.
Szloch jej stawał się coraz głośniejszy; objęła go za szyję, jakgdyby lękając się, że odsunie się od niej.
Przemawiał do niej, jakgdyby była małem przerażonem dzieckiem, a ona uspokajała się coraz bardziej, aż wreszcie podniosła wzrok ku niemu.
„Niech pan posłucha“, wyszeptała; „ja — ja — och, nie mogę, nie mogę tego powiedzieć“. Ukryła znów twarz na jego piersi.
Po chwili wyszeptała znowu:
„Czy, jeżelibym prosiła, jeżelibym błagała pana o coś, uczyniłby pan to dla mnie“?
Patrzał w jej oczy z uśmiechem.
„Robił pan już wiele rzeczy — zabijał pan — tak — tak, proszę mi pozwolić mówić; wiem, że ranię pana, lecz muszę skończyć“.
„Tak“, odparł z prostotą; „zabijałem“.
„Czy żal panu było tych, których pan zabijał“?
Potrząsnął przecząco głową.
„A jednak żalby panu było“, ciągnęła dalej