Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śmierć!“ huczało z estrady. Audytor jum poczęło szemrać niecierpliwie. Poczciwy Benthvitch stanowczo mówił za długo, a przecież tylu było jeszcze mówców, którzy pragnęli głos zabrać tego dnia. Zaniepokojenie rosło, że Dama z Gratzu przemówić będzie mogła dopiero koło godziny dziesiątej. Największe zamieszanie panowało w jednym z oddalonych kątów sali, gdzie mały Piotr z błyszczącym wzrokiem i zmarszczonemi brwiami, przemawiał do gromadki zebranych wkoło siebie towarzyszów.
„To jest niemożliwe, to jest absurd, to jest głupota!“ Cienki, kobiecy prawie głos przechodził chwilami w wielki krzyk rozpaczy i obijał się między ścianami, niby głos polarnego niedźwiedzia uwięzionego w klatce. Zebrani wokół małego Piotra poczęli gestykulować z ożywieniem i przerywać sobie nawzajem, lecz głos Piotra zazwyczaj pokonywał ich.
„Powinniśmy wszyscy śmiać się z tego i ja się śmiać powinienem, tylko jedna Dama z Gratzu ujęła całą sprawę serjo i dlatego się boi.“
„Boi się!“
„Niedorzeczność!“
„Głupstwa pleciesz, Piotrze!“
Każdy z zebranych uważał za stosowne wypowiedzieć w tej kwestji swoje zdanie. Piotr poczuł się zwyciężonym, bo przecież nikt z pośród obecnych nie mógł uwierzyć, by Dama z Gratzu obawiać się mogła czegośkolwiek. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę estrady, jakgdyby w poszukiwaniu tej, o której była mowa. Jednakże Damy z Gratzu na estradzie jeszcze nie było.