Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zamyśliła się przez chwilę.
„Nie zapytał mnie pan nawet, dlaczego tu przyszłam“, szepnęła.
„Nie pytałem o to nawet siebie, bo zdaje mi się rzeczą zupełnie naturalną, że spotkać się musieliśmy znowu, aby się rozstać“.
„Jak nazywają pana pańscy przyjaciele“? zapytała nagle. „Czy mówią o panu człowiek z brodą, czy wysoki człowiek, — czy jakaś kobieta nazywała pana w życiu po imieniu“?
Chwilowy cień przebiegł po jego twarzy.
„Tak“, odparł pokojnie; „mówiłem już pani, że jestem tylko człowiekiem. Nie jestem ani djabłem, ani półbogiem, ani też zjawą, utworzoną z piany morskiej; nie jestem czarodziejem“, uśmiechnął się, „lecz jestem synem zwykłych rodziców i ludzie nazywa ją mnie George Manfred“.
„George“, powtórzyła, jakgdyby ucząc się napamięć tego imienia. „George Manfred“. Patrzała nań długo z powagą, aż wreszcie zmarszczyła brwi.
„Cóż takiego sprawiło pani przykrość w tem, co powiedziałem“? zapytał.
„Nic“, odparła szybko, „tylko ja jestem.... nie mogę zrozumieć... pan jest taki dziwny...“.
„Inny, niż pani się tego spodziewała“. Pochyliła nadół głowę.
„Spodziewała się pani triumfu. Chciała mię pani wziąść w obronę“?
Skinęła potakująco głową.
„Nie, nie“, ciągnął dalej, „wszystko się już skończyło. Minęło pragnienie zwycięstwa: jestem