Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spostrzegawczości, nie umiałby nic pewnego powiedzieć o tej kobiecie.
Zazwyczaj wołała ona nie myśleć o tym człowieku, aczkolwiek czuła, że powinna go nienawidzić. Zarówno jego, jak i dwóch jego towarzyszy znała dokładnie. O czwartym tylko członku tajnej organizacji nie wiedziała nic prawie i dopiero teraz miała o nim cośniecoś usłyszeć. Większą część swej energji poświęciła na odszukanie zaciętych swych wrogów i każdy niemal z jej agentów nosił przy sobie dokładny rysopis członków tajnej organizacji. Niejednokrotnie przypominała sobie Dama z Gratzu w samotności ów pamiętny wieczór, spędzony przy ognisku między górami i przed oczami jej wyobraźni stawali trzej zamaskowani mężczyźni. Wraz z śmiercią von Dunopa sprawa ta stała się dla niej jasną. Poprostu tamci pragnęli, aby nikt nie znał zewnętrznego ich wyglądu.
Z zadumy wyrwało ją pukanie do drzwi. To Smidt, przyboczny jej adjutant ukazał się na progu. Widocznie przynosił niezwykłe jakieś wieści.
„Mamy go, mamy go“, zawołał z radością. „Och, co z radość. Pierwszy chciałem przybiec z tem tutaj, wziąłem nawet taksówkę.“
„Kogo macie?“ — zapytała, siląc się na spokój. Rumieńce spłynęły z jej twarzy, a pierś falowała szybko.
„Mów prędko, głupcze“, domagała się, widząc, że Smidt nie może przyjść do słowa.
„Mamy jednego z nich“, wykrztusił wreszcie, „tego, który zabił Starka i Francois“.
„Którego?“ — zapytała chrapliwym głosem.