Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wspaniała zasadzka“; spoglądał znacząco na rewolwery Damy z Gratzu i von Dunopa.
Jeden po drugim poczęli przybywać tamci. Zjawił się Grek i Niemiec z bronią w ręku i przekleństwem na ustach, aczkolwiek wszyscy mieli jeszcze nadzieję, że życie trzech sprawiedliwych spoczywa w ich rękach. Poczęli się naradzać między sobą, a w naradzie tej Dama z Gratzu nie przyjmowała udziału. Rozległ się znowu tętent kopyt końskich i Dama z Gratzu zauważyła, że trzej jej wrogowie, stojący u ogniska dotknęli, jakby na komendę, rękami twarzy i dostrzegła po chwili, że wszyscy trzej byli zamaskowani. Podeszła ku nim o krok bliżej.
„Komedja się kończy“, rzekła z powagą. „Czy sprowadziliście tutaj moich przyjaciół z odległych dzielnic Europy, aby przyjrzeć się tej całej sztuce? Czy jesteście tak naiwni, że przypuszczacie, iż słowa na nas podziałają?“ Wzrok jej zawisł na zamaskowanej twarzy Manfreda, ręka silniej zacisnęła rękojeść, a palec zadrżał na cynglu.
„Panie! Pan stara! się już nieraz mnie napastować“, rzekła, a głos jej zadrżał w tej chwili, „czy przypuszcza pan, że partja Stu Czerwonych jest tak bezsilna, że wolno się naigrywać z jej słabości?“
W tej samej chwili na oświetlonej polance zjawili się nowi przybysze. Jeden z nich był również zamaskowany, a z ramion jego zwisał długi, szeroki płaszcz. Drugi był to człowiek już starszy, w eleganckim stroju podróżnym, na twarzy jego malowała się niezwykła energja i pewność siebie.