Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podziękowała portjerowi wyniosłem skinieniem głowy, poczem wstała i pewnym, elastycznym krokiem opuściła salę, przeprowadzona aż do wyjścia tysiącem zachwyconych spojrzeń.
Apartament jej znajdował się na niższem piętrze, na które pojechała windą, otworzoną przez, uprzejmego liftoboy‘a.
U drzwi zatrzymała się na chwilę, dobywając z kieszeni, ukrytej w fałdach sukni, jakiś papier. Wreszcie nacisnęła klamkę. W obszernym salonie zapalona była jedna tylko mała lampka, a mężczyzna, który podniósł się na powitanie, stał teraz w zupełnym półcieniu.
Cofnęła się kilka kroków, dostrzegłszy, że nie był to von Dunop, którego oczekiwała, lecz jakiś mężczyzna o wiele wyższy. Twarzy jego widzieć nie mogda dokładnie.
„Obawiam się“... zaczęła.
„Bardzo się z tego cieszę“, rzekł mężczyzna swobodnie; w tej samej chwili poznała jego głos i krew napłynęła do bladych jej policzków.
„Pan“... zawołała z zapartym oddechem.
Jegomość skłonił się nisko. Podszedł bliżej i stał już teraz między nią i drzwiami tak, że światło padło w pewnej chwili na twarz jego i uwidoczniło niezwyciężoną siłę stalowego jego wzroku.
„Pragnąłem, aby się pani obawiała“, odezwał się po chwili z odcieniem goryczy; „pragnąłem ujrzeć w pani choć cień ludzkiej słabości, lub też dotknąć struny czułej kobiecego pani serca“.