Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powiększające się z każdą chwilą statki powietrzne, które płynęły po błękicie niebios.
„O, nie“, odparł Leon, „jedynem nieszczęściem George‘a jest wrodzony jego sentyment, którego dotychczas jeszcze wyzbyć się nie potrafił“.
Zadumę Manfreda przerwał Poiccart.
„Jakie były rozkazy?“ — zapytał nagle.
„Przedewszystkiem katedra św. Pawła...“, zaczął Manfred.
„Tutaj?“ zaniepokoił się Courlander.
„Tak, tutaj“, odparł Manfred z uśmiechem, „nie chciałem pana przerażać — a więc najprzód wieża, potem Mennica, następnie Galerja Narodowa i pokolei wszystkie ważniejsze budynki użyteczności publicznej, które zajęły ich wyobraźnię“.
Obserwował znowu z uwagą zbliżające się balony. Były już tak blisko, że gołem okiem można było dojrzeć pilota, a turkot motoru stawał się coraz nieznośniejszy dla ucha.
„Opuszczają się nieco“, zauważył Poiccart.
„Im bardziej, tem lepiej“, rzekł Manfred, naciągając na prawą dłoń skórzaną rękawicę.
„Uwaga“.
Z jednego z samolotów spadł nagle jakiś mały przedmiot i runął między dachy londyńskich kamienic. Nastała chwila głuchej ciszy, poczem rozległ się straszliwy huk, niby odgłos gromu. Magazyny wznoszące się po drugiej stronie rzeki stanęły w płomieniach i poczęły się chwiać, niby domki z kart.
„Zaprzestali“, rzekł Poiccart.
Propellery zdwoiły swą pracę i samoloty gna-