Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bledszą jeszcze, niż wówczas, gdy wespół z Manfredem. Poiccartem i Thery’m obmyślali zamach na ministra. W oczach Leona tlił się jeszcze ten dawny płomień — ten błysk umiejętności rozpoznawczej, która w każdym, spotkanym po raz pierwszy człowieku, potrafiła odnaleźć słabostki jego i namiętności, które mogły odegrać w przyszłości mniejszą lub większą rolę.
„Samoloty to głupstwo4“, ciągnął dalej Manfred. „Oczywiście mieszkańcy Londynu przerażą się wielce, gdy ujrzą je nad swemi głowami, a gdy przypadkiem któraś z bomb wybuchnie na ulicy, nastąpi w mieście formalny popłoch. Słyszałem nawet, że państwa europejskie śpieszą z posiłkami dla Anglji4“.
„Czy pieniężnemi?“
„Nie. Bomby Pausique’a“, odparł Manfred. „Dawno wygasła metoda bombardowania. Nigdy bomby nie były wyrabiane w Anglji. A co do samolotów, to ujrzycie wkrótce nasz cudowny sposób“.

Odźwierny w katedrze św. Pawła był pewien, że dnia tego do galerji nikt się nie zgłosi, bowiem komisarz policji polecił rozlepić na murach odezwy, aby obywatele londyńscy starali się nie opuszczać swych domostw, dopóki niebezpieczeństwo nie minie.
To też odźwierny zaciekawionem spojrzeniem obrzucił ciemną, drewnianą skrzyneczkę, którą Manfred trzymał pod pachą. Po chwili Gonsalez pokazał mu pozwolenie na poczynienie zdjęć z wnętrza galerji. Lody były przełamane. Odź-