Strona:PL Edgar Wallace - Gabinet 13.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, mam trzy tysiące rocznie, — rzekł ze spokojem. — Okoliczność ta z pewnych względów nie została ujawniona na śledztwie. Nie, padre, pieniędzy mi nie brak. Mam zamiar podróżować. W każdym razie nie będę usiłował zadawać kłamu swojej niechwalebnej przeszłości.
— To znaczy, że nie macie zamiaru zmienić nazwiska, — rzekł kapelan. — Well, z trzema tysiącami rocznie nie wyobrażam sobie, żebyście tu powrócili. — Nagle przypomniał sobie coś. Sięgnął do kieszeni i wyjął list. — Wicedyrektor dał mi to dla was. Byłbym zapomniał. Nadszedł dziś rano.
List, jak wszystkie listy, które otrzymywali więźniowie, był otwarty, i Johnny rzucił obojętne spojrzenie na kopertę. Nie był to list od jego adwokata, jak się spodziewał. Widniało na nim śmiałe pismo Piotra Kane — pierwszy list, jaki John dostał od niego od sześciu miesięcy. Zaczekał, aż drzwi zamknęły się za duchownym, i potem dopiero wyjął list z koperty. Było to tylko kilka wierszy:

Drogi Johnny, mam nadzieję, że wiadomość, jaką Ci mam do zakomunikowania, nie przejmie Cię zbytnio. Marney wychodzi za majora Floyda z Toronto. Wiem, że serce Twoje jest dość wielkie i dobre, aby jej życzyć szczęścia. Człowiek, za którego wychodzi, jest rzeczywiście dzielnym chłopcem, który ją uszczęśliwi.

Johnny położył list na gzymsie i przez dziesięć minut przechadzał się po celi z rękoma założonemi na grzbiecie. Marney wychodzi za mąż! Twarz jego była blada i skupiona, wzrok ponuro zasępiony. Zatrzymał się i drżącemi dłońmi napełnił kubek wodą; potem podniósł go w stronę okna, wychodzącego na wschód.
— Za twoje szczęście, Marney! — rzekł głosem ochrypłym i wychylił kubek.