Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/625

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Fanny odsunęła się od niego i odmówiła kategorycznie.
— Nie, nie! nie ja! Mam dosyć własnych kłopotów... Rób jak chcesz.
I Hjacynt z kolei stchórzył i dał spokój. Skoro nie będzie mógł zasłonić się siostrą, nie wystąpi, zamało jest pewien osobistego swojego stosunku z policją.
— O, ja, też sobie wyobrażasz!... A zresztą, mniejsza o to, jak się jest uczciwym, wystarczy, że można pokazać się wszędzie z podniesioną głową.
Starsza, obecna przy tem, widziała, jak podniósł głowę szlachetnym ruchem zacnego człowieka. Zawsze pomawiała go o to, że przy całem swojem łajdactwie jest zwyczajnym głuptasem. Żal jej było, że takie wielkie chłopisko nie zdobywa się na zburzenie całego mienia brata, byle odzyskać swoją część. I, niby to, chcąc mu pokazać, że myśli o nim i o jego siostrze Fanny, powtórzyła im zwykłą obietnicę, bez nawiązania naturalnego jakiegoś przejścia, jak gdyby spadało to z nieba.
— O, ja napewno nie ukrzywdzę nikogo. Wszystko zostawię w porządku, papier napisany oddawna. Każdemu jego część, nie umarłabym spokojnie, gdybym wyróżniła bardziej jednego od innych. Chrystus ma tam swoje miejsce, i ty takoż, Fanny... Mam dziewięćdziesiąt lat. Przyjdzie to, przyjdzie kiedyś!
Nie wierzyła w to jednak; upierała się nie rozstawać nigdy z życiem, niezdolna znieść myśli, że kto inny miałby zawładnąć jej majątkiem. Pogrzebie ich wszystkich. Oto jeszcze jeden, jej brat, którego odejścia jest świadkiem. To, co się tu robi, to odprowadzanie trupa, ta otwarta mogiła, ten cały obrządek ostatni, wszystko to w jej oczach było dla innych, ale nie dla niej. Wysoka i chuda, z laską swoją pod pachą, stała wpośród mogił, bez śladu wzruszenia, cie-