Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/545

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przecież miał ją już raz! — Nie, nie miał jej nigdy! — Wypierał się tego teraz, podczas kiedy, trawiona zazdrością, żona wpijała mu paznogcie w żywe ciało. Usnęli, przytuleni do siebie.
Od tej chwili myśleli oboje nieustannie o owem dziecku, rosnącem w łonie matki i mającem pozbawić ich nazawsze domu i gruntu. Ilekroć spotykali przypadkiem młodą kobietę, padał wzrok ich odrazu na jej brzuch. Widząc ją teraz nadchodzącą, zmierzyli ją jednym rzutem oka, stwierdzając z przerażeniem, że ciąża jej coraz jest widoczniejsza i że niezadługo będzie już zapóźno.
— Do wszystkich djabłów!... — wrzasnął Kozioł, mając na myśli zaorane pole, któremu przyglądał się uważnie — ten złodziej wyrwał nam porządny szmat ziemi... Co tu gadać? Widać przecie kopiec graniczny!
Franusia była coraz bliżej, idąc powolnym wciąż krokiem, ukrywając swój niepokój. Zrozumiała powód ich wściekłego wygrażania pięściami. Widocznie pług Jana werznać się musiał w ich działkę. Na tym punkcie ciągłe były spory: nie mijał miesiąc, żeby ta kwestia sąsiedztwa nie judziła jednych przeciw drugim. Musiało się to skończyć bójką i procesami.
— Słyszysz? — nie przestawał krzyczeć Kozioł — zajechaliście na nasze pole, dam ja wam za to!
Ale młoda kobieta, nie odwracając nawet głowy weszła na lucernik.
— Mówi się do ciebie! — wrzasnęła z kolei Liza, nie mogąc zapanować nad sobą.
— Chodź sprawdzić linję graniczna. Myślisz może, że kłamiemy!... Musisz sama przekonać się, ile narobiliście nam szkody!
Wobec milczenia siostry i jej wyraźnego lekceważenia straciła nagle wszelką miarę i przyskoczyła do niej z zaciśniętemi pięściami.