Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/546

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to?... Kpisz sobie z nas?... Jestem starsza od ciebie!... Powinnaś mieć uszanowanie przedemną. Zmuszę cię, żebyś mnie na klęczkach błagała o przebaczenie za wszystkie świństwa, co mi porobiłaś!
Stała przed nią, rozwścieczona nienawiścią, oślepiona, uderzającą jej do głowy krwią.
— Na kolana! Na kolana! szelmo jedna!
Franusia, nie odzywając si ani jednem słowem, za całą odpowiedź plunęła siostrze w twarz, jak w ów wieczór eksmisyjny. Liza zawyła, ale Kozioł wtrącił się, odsuwając żonę brutalnie na bok.
— Wynoś się, to moja rzecz!
Wyniosła się, i jak chętnie jeszcze! Nie miała nic przeciwko temu, aby mąż rozprawił się z Franką, aby wytarmosił ją, ile sił i bodaj skręcił jej kark, jak krzywo wyrosłemu drzewu; mógł zrobić z nią, co chciał, stłuc ją na kwaśne jabłko, obejść się z nią, jak z dziewką uliczną: nie ona napewno przeszkodzi mu w tem; przeciwnie, dopomoże mu jeszcze! I od tej chwili stała już tylko na czatach, wyprostowana, pilnująca, ażeby nikt go na tem nie zaszedł. Dokoła nich, pod posępnem niebem, jak daleko okiem sięgnąć, rozpościerała się olbrzymia płachta równiny, na której nie widać było ani jednej żywej duszy.
— Bierz się do niej! Niema nikogo!
Kozioł nacierał na Frankę, która, widząc go rozsrożonego, z zastygłą z gniewu twarzą i sprężonemi rekami, pewna była, że zabiera się ją bić. Nie wypuściła z rąk kosy, dygotała jeno, a on, chwyciwszy za trzon, wyrwał kosę młodej kobiecie z ręki i rzucił na pole lucerny. Ażeby uchronić się przed jego natarciem nie pozostało Franusi nic innego, jak tylko cofnąć się, idąc tyłem, przesunąć się w ten sposób na sąsiednie pole i schronić się za stojącym tam stogiem, który, miała nadzieję, posłuży jej za osłonę przed nim. On zaś, bez szczególnego pośpiechu, zda-