Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/521

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wylazł z dołu w obawie, aby wieprz go nie pożarł. Nie w stanie iść dalej, położył się przy furtce, zwinięty w kłębek, aby okap daszka ochraniać mógł go nieco przed deszczem. Mimo to, rozbryzgujące się krople padały mu w dalszym ciągu na nogi, lodowate podmuchy wichru mroziły odzież, przemiękłą na zesztywniałem z zimna ciele. Zazdrościł wieprzkowi, byłby też może powrócił do jego jamy, gdyby nie słyszał go za swojemi plecami, wściekle przegryzającego furtkę i złowrogo przy tem pochrząkującego.
O świcie ocknął się Fouan z bolesnej senności, w jaką pogrążyło go znużenie. Ogarnął go znów wstyd na myśl, że cała wieś wie już o jego przygodzie, że wiadomo, jako stał się zupełnym już nędzarzem. Jak się nie ma nic, niema co liczyć na sprawiedliwość, ani na litość ludzką.
Powlókł się wzdłuż płotów z obawy, aby nie otworzyło się które okno i nie poznała go która z wcześnie zrywających się kobiet. Deszcz padał wciąż; pod jego strugami zbliżał się stary ku równinie i zaszył się wgłębi stogu siana. Przez cały dzień krył się w ten sposób, uciekając z jednego schronienia do drugiego, tak wystraszony, że po paru godzinach, myśląc, że jest wykryty, zmieniał kąt, w który się zaszywał. Jedyną myślą, jaka go teraz dręczyła, było pytanie, jak długo będzie musiał się jeszcze tak mordować, zanim nie ulituje się nad nim śmierć. Mniej cierpiał z zimna, dręczył go nadewszystko głód, czuł, że napewno umrze z braku jadła. Jeszcze jeden dzień i jeszcze jedna noc może. Dopóki było widno, nie słabła jego wola: wolał skończyć w ten sposób, aniżeli powrócić do Kozłów. Wraz jednak z zapadającym zmrokiem ogarnął go okrutny lęk, że wypadnie mu spędzić jeszcze jedną taką noc pod nieustającym potopem. Zimno przenikało go aż do szpiku, głód wyżerał mu wnętrzności, dokuczliwy, nie do zniesienia. Kiedy wreszcie czarna noc zasnuła niebo, wydało mu się, że tonie w tym, ociekającym strumie-