Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wściekała się, że nie jest panią na własnych śmieciach, toczyła ją teraz szczególnego rodzaju zazdrość; gotowa była pomagać mężowi do owładnięcia młodszą siostrą, byle raz z tem skończyć, równocześnie jednak do pasji doprowadzał ją widok jego, rozognionego pożądaniem dziewczyny, której młodość, małą, krągłą, twardą pierś i białe pod zakasanemi rękawami ciało znienawidziła z całej duszy. Jeżeli nawet dopomogała swojemu chłopu do zniewolenia jej, to jedynie z myślą, że zniszczy on i zmarnuje to wszystko. Nie martwiła jej nawet konieczność podziału, tak cierpiała z powodu wciąż wzrastającej rywalizacji, trując się przeświadczeniem, że siostra bardziej jest ponętna od niej i więcej może dostarczyć rozkoszy.
— Ty, tłuku jeden, — wywrzaskiwała — umyślnie go drażnisz!... Gdybyś nie sterczała ciągle koło niego, nie latałby za chudym twoim zadkiem. Dobry z ciebie numer!
Franusia, nie mogąc znieść wierutnych tych łgarstw, aż pobladła ze złości. Odpowiedziała jednak spokojnie, rozmyślnie powściągając swoje rozwścieczenie.
— Bardzo dobrze. Dosyć mam tego... Poczekasz tylko jeszcze dwa tygodnie, a przestanę ci się naprzykrzać, jeżeli tak ci o to idzie. Tak, za dwa tygodnie skończę dwadzieścia jeden lat i zaraz się od was wyniosę.
— Aha, chcesz przeczekać, aż będziesz pełnoletnia!... Tak to sprytnie wszystko wykalkulowałaś, żeby nam bardziej dokuczyć!.. Otóż wiedz o tem, łajdaczko zatracona, że nie za dwa tygodnie, ale w tej sekundzie wyniesiesz się od nas... Wynoś się precz!...
— A chociażby!.. Właśnie u Macqueronów potrzebny jest ktoś do pomocy; przyjmą mnie tam chętnie... Żegnam!
I rzekłszy to, zabrała się, aby wyjść, bez żad-