Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy o nich mówili, czekano na zwykły objazd okręgu wyborczego przez kandydatów.
Tej samej właśnie niedzieli, na którą zapowiedziany był przyjazd pana Rochefontaine’a, przemysłowca z Chateaudun, wybuchła zrana straszliwa kłótnia u Kozłów pomiędzy Lizą a Franusią. Przykład obu sióstr dowodził wyraźnie, że kiedy zdaje się, że sprawy nie posuwają się naprzód, idą one jednak jakoś. Ostatnia nić, łącząca siostry, wciąż gotowa zerwać się, wciąż na nowo nawiązywana, tak zwiotczała w codziennych kłótniach, że pękła odrazu, aby nigdy nie nawiązać się z powrotem, i to pękła z powodu głupstwa, niewartego nawet, żeby o niem wspominać.
Rana tego Franusia, sprowadzając krowy, zatrzymała się na chwilę, aby porozmawiać z Janem, którego spotkała przed kościołem. Przyznać trzeba, że była to z jej strony prowokacja niejako. Tak wprost domu, jak gdyby umyślnie, aby rozwścieczyć Kozła! To też, ledwie zdążyła wejść, Liza ofuknęła ją:
— Słuchaj, jak będziesz się chciała widywać z twoimi chłopami, zrób przynajmniej, żeby to się nie działo pod samemi oknami.
Kozioł słyszał to, zajęty ostrzeniem sierpa.
— Dużo ich tutaj widzę tych moich chłopów! — odgryzła się Franusia. — Ale jest za to jeden taki, co, żebym tylko chciała, miałby ten świntuch mnie nie pod oknami, ale w twoiem własnem łóżku.
Ta wyraźna aluzja do Kozła wyprowadziła Lizę z równowagi. Oddawna czyhała już tylko na okazję wypchnięcia siostry z domu, chociażby za cenę podzielenia się z nią majątkiem, byle mieć nareszcie spokój. Z tego właśnie powodu tłukł ją mąż, odmiennie zupełnie zapatrujący się na tę sprawę, zdecydowany kręcić do ostatka, nietracący mimo wszystko nadziei utrzymywania stosunku z małą, póki tylko on i ona będą jeszcze zdolni do tego. Liza