Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Milcz, do djabła! — wrzasnął stary, podnosząc rękę do góry — milcz, bo cię trzasnę!
Kozioł wymamrotał coś, skuliwszy się na krześle. Poczuł, że zanosi się na tęgi policzek i, pod wpływem strachu zbudziły się w nim wspomnienia dziecięctwa. Zasłonił się od ciosu zgiętym w łokciu ramieniem.
— A ty, Chrystusie, i ty, Fanny, niech wam się nie zachciewa czasem kpin!... Jak mamy dzisiaj słońce na niebie, puszczę ja was w tan — popamiętacie mnie!...
Stał wyprostowany i groźny. Matka dygotała, jak gdyby w strachu przed dawnemi kułakami. Dzieci upokorzone, uległe, bały się drgnąć i ruszyć z miejsca.
— Żądam sześciuset franków renty, słyszycie?... Jak nie dacie, sprzedam ziemię, zamienię ją na rentę dożywotnią. Tak, przejem wszystko, co do grosza, żeby ani źdźbło nie zostało wam po mnie... Dajecie sześćset franków, czy nie?
— Ależ tatku — szepnęła Fanny — damy, ile zechcesz.
— Zgoda na sześćset franków — dodał Delhomme.
— Ja — oświadczył Hiacynt — zgodzę się na to, co postanowią inni.
Kozioł z zaciśniętemi z wściekłości zębami zdawał się przyzwalać milcząco. Fouan panował wciąż jeszcze nad nimi wszystkimi, spoglądając na nich twardym wzrokiem nieubłaganego władcy, siejącego postrach i nakazującego posłuch. Wkońcu usiadł i rzekł:
— Zatem zgoda, co?
Pan Baillehache, który wpadł znów w dawną senność, czekał końca kłótni, nie przejmując się nią zbytnio. Otworzył oczy i dokończył spokojnie:
— Ponieważ pogodziliście się, niema co dłużej gadać... Teraz, kiedy już znam warunki, sporządzę