gruby, jowjalny jegomość z starannie utrzymaną czarną brodą, którego chłopi bali się, utrzymując, że stara się oszołomić ich opowiadaniem wesołych anegdotek. Przyjmował ich w długim, wąskim pokoju, przedzielonym barjerą, za którą siedział on sam, gdy klijenci stali po drugiej jej stronie. Często stał ich tam z tuzin stłoczonych, oczekujących kolei. W tej chwili nie było jednak nikogo, z wyjątkiem wchodzącego właśnie Kozła.
Kozioł nie mógł nigdy przemóc się, aby płacić podatki odrazu. Kiedy w marcu otrzymywał nakaz płatniczy, psuło mu to humor na cały tydzień. Wyskrobywał z wściekłością pieniądze na podatek gruntowy, osobisty, mieszkaniowy, od okien i drzwi, ale kiedy przyszło płacić dodatkowe centymy, które, jak utrzymywał, wzrastały z roku na rok, wybuchał niepohamowanym gniewem. Potem czekał na drugie wezwanie, jeszcze bez kary. Zyskiwał w ten sposób tydzień chociaż. Wreszcie decydował się płacić co dwunastego, w dni targowe, i co miesiąc ponawiała się ta sama tortura; chorował już w wigilję tego dnia, a nazajutrz przynosił pieniądze z taką miną, jakgdyby oddawał głowę pod miecz. O, ten złodziejski rząd! To się obłowi, okradając biednych ludzi!
— A, to wy, Koźle! Dobrze, żeście się zjawili; już wam miałem zapisać karę — rzucił mu jowialnie pan Hardy na powitanie.
— Jeszczeby tego brakowało — mruknął Kozioł. — Ale muszę panu powiedzieć, że ani myślę płacić tych sześciu franków dodatkowych za podatek gruntowy... Nie, nie, to niesprawiedliwie!...
Poborca roześmiał się.
— Słyszę tę śpiewkę co miesiąc. Wytłómaczyłem już wam, że wasz dochód musiał się zwiększyć przez te plantacje na dawnej łące pod Aigrą. Na tem opieramy nasze żądania.
Ale Kozioł bronił się zaciekle. Ładne zwiększenie dochodu! Tak samo jak z jego łąki, która dawniej
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/410
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.