Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

liczyła siedemdziesiąt arów, a teraz, od czasu, jak rzeka, zmieniając swój bieg, wyjadła mu dwa ary, ma tylko sześćdziesiąt osiem. Ale rząd nie pyta — każe mu wciąż jeszcze płacić za całe siedemdziesiąt! I to się ma nazywać sprawiedliwe?... Pan Hardy odparł spokojnie, że sprawy pomiarowe nie obchodzą go, że więc Kozioł musi czekać, aż nie sporządzą nowego kadastru. Przy tej okazji, pod pozorem bliższych wyjaśnień, obsypał go gradem cyfr i wyrazów technicznych, z których chłop nie zrozumiał ani słowa, poczem, wesołym zawsze tonem, dokończył:
— Zresztą, dla mnie, możecie nie płacić, jak wam się podoba; uprzedzam tylko, że przyślę komornika.
Przerażony, oszołomiony Kozioł powściągnął swoją wściekłość. Trudno, kto nie ma za sobą siły, musi ustąpić. Odwieczna jego nienawiść wzrastała jeszcze wraz ze strachem, jakim go napawała ta skomplikowana, niezrozumiała dla niego potęga władzy, której ucisk czuł nad sobą, cała ta administracja, sądy, ci próżniacy burżuje, jak nazywał wszystkich urzędników. Powoli, stękając, wyciągał sakiewkę. Grube jego palce trzęsły się. Na targu dostał dużo susowych monet, namacywał też ostrożnie każdą, zanim kładł ją przed sobą na ladzie. Trzy razy powtarzał obliczenie, które za każdym razem rozdzierało mu na nowo serce, że tyle grosza musi rzucić w błoto. Wreszcie, mętnemi oczami patrzył na poborcę, zgarniającego pieniądze, kiedy w tej samej chwili wszedł Fouan.
Stary nie poznał syna, odwróconego plecami, osłupiał więc, kiedy ten odwrócił się.
— Co tam słychać, panie Hardy?... wybełkotał... Przechodząc, wstąpiłem, żeby się z panem przywitać... Od tak dawna się nie widzieliśmy...
Ale Kozioł nie dał się nabrać. Ukłonił się i wyszedł, udając, że mu się bardzo śpieszy, a w pięć minut później wrócił, niby to po dodatkowe jakieś wyjaśnienie, o które zapomniał zapytać, właśnie w chwi-