Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wymysłami, dopóki nie przejechał pociąg i nie podniesiono barjery, a nawet, zjeżdżając po drugiej stronie z górki, odwracał się jeszcze Kozioł, przyczem bluza jego wydymała się jak balon na wietrze, i zdaleka wywrzaskiwał najordynarniejsze wymysły.
— Czego chcesz, nicponiu, żywię przecież twojego ojca — huknął Hjacynt z całej siły, osłaniając obiema rękami usta, aby głos jego dalej się roznosił.
Przy ulicy Grouaise, u pana Baillehache’a, przeżył stary Fouan przykrą chwilę, zwłaszcza że kancelarja notarjusza była pełna, jak zwykle w dzień jarmarczny, tak że wypadło im długo czekać. Przypomniało mu to ową środę, kiedy przyszedł do tej samej kancelarji w sprawie podziału gruntu. Lepiej zrobiłby, żeby, zamiast dzielić swoją ziemię między dzieci, powiesił się dnia tego. Kiedy wreszcie weszli do gabinetu pana Baillehache’a i trzeba było podpisać, stary zaczął szukać swoich okularów, potem, znalazłszy je, jął przecierać szkła, ale oczy pełne łez mąciły wszystko; ręka mu drżała, tak, że trzeba było położyć mu palce we właściwem miejscu na papierze, aby nakreślił na nim swój podpis, cały zachlapany plamami atramentowemi. Tyle go to kosztowało wysiłku, że wstał od stołu spocony, oszołomiony, dygocący, rozglądający się dokoła, jak gdyby po przejściu ciężkiej operacji, po odcięciu nogi, której człowiek szuka, nie rozumiejąc, gdzie mu się podziała. Pan Baillehache surowo wyrzucał Hjacyntowi jego postępowanie. Wyzbywanie się ziemi jest niemoralne, napewno też rząd wyda zakaz odstępowania dziedzictwa.
Wyszedłszy od notarjusza, postarał się Fouan zagubić Hjacynta wśród harmidru jarmarcznego; Hjacynt, zresztą, który domyślił się, o co staremu idzie, dopomógł mu do tego, kpiąc w duchu. Stary istotnie pośpieszył w te pędy na ulicę Beaudonnière, do pana Hardy, poborcy, zamieszkującego ładny domek, oddzielony od ulicy sporym dziedzińcem, gdy po za domem rozciągał się ogród. Pan Hardy był to